Obserwatorzy

czwartek, 23 maja 2013

Przywiezione szmatki:)

Było mi  bardzo miło gdy czytałam wszystkie Wasze wpisy pod ostatnim postem. Dziękuję za powitanie - jaki miły powrót, to wspaniałe uczucie świadomość, że gdzieś tam w wirtualnym świecie są osoby, które poświęcą czas żeby napisać  - fajnie  że jesteś:) 
Chciałyście zobaczyć przywiezione szmatki? nie wszystkie są z mojej bajki ale tam tworzą batiki bardzo kolorowe, a że nie mogłam przejść obok nich obojętnie to zmieniły właściciela. Zresztą w mojej walizce w drodze powrotnej znalazły się szmatki, rośliny i nowe muszle do kolekcji - hi hi. Skosy mogą być bardzo fajne do ramek czy lamówek, na motyle rodzi się pomysł, zakup makówek w kontekście poprzedniego posta jest zrozumiały , a reszta? - są tak optymistycznie kolorowe. 
Jeśli komuś bardzo przypadną do serca to kawałkiem mogę się podzielić:)
A oto one:














Życzę Wam miłego dnia i na przekór pochmurnej pogodzie dużo słonka :)

















 


















czwartek, 16 maja 2013

Wróciłam!!! :)

Witam miło po długiej przerwie:) i cieszę się, że mogę przywitać nowych obserwatorów. 
Wróciłam w jednym kawałku, a była chwila gdy myślałam, że już się nie uda :(  ale to za chwilkę. Było upalnie, dżungla, mnóstwo kwiatów i przezroczysty ocean, nurkowanie i pyszne owocki:) 
Dlaczego napisałam że może już nie uda się wrócić w jednym kawałku?
Otóż sama północ Tajlandii leży w obrębie  tak zwanego złotego trójkąta - który tworzą granice trzech państw - Tajlandii, Birmy i Laosu. Zasłynęła ona swego czasu z nielegalnych upraw maku, handlu opium, heroiną i bronią - przemytem na wielką skalę. Staraniem Królowej Matki (nieżyjącej już matki obecnego króla Tajlandii ) oficjalnie zlikwidowano te uprawy a na ich terenie zaczęto uprawiać kawę, drzewa tekowe i owoce. Powstał jeden z najpiękniejszych ogrodów w Tajlandii dający pracę wielu mieszkańcom ubogich plemion górskich. Wszystko to wiedziałam z internetu, wiedziałam również, że nie do końca nielegalne  uprawy i handel opium przestał istnieć. Wiedziałam, że w głębokiej dżungli spotkać można uprawy i handlarzy a spotkania są bardzo niebezpieczne. Nie było moim i męża zamiarem pchanie się w kłopoty. Przygotowując w domu trasę chciałam zwiedzić wat, jeden z najdziwniejszych jakie widziałam, bo nie do końca związany z powszechną tu religią. Z internetu, ze strony opisującej wat wzięłam waypoint i byłam z siebie dumna, że teraz jak po sznurku.....  nie wiedziałam, że ktoś wrzucił do internetu  fałszywkę.
Wprowadziliśmy do GPSa dł. i szer. geograficzną i jazda. Wyznaczona trasa zeszła z drogi, mówimy sobie może to jakieś skróty, co tam, wkoło bujne rośliny, ja jestem happy, mąż trochę mniej. Gdy droga stawała się coraz węższa i prowadziła w dżunglę, przestało mi się podobać a  zaczęło mężowi:) - teraz mogę przynajmniej wypróbować do czego służy 4D w samochodzie - śmiał się. Wiedziałam już, że nic nie zobaczę bo to po czym jechaliśmy nie mogło nas nigdzie dowieźć ale zawrócić już też nie mogliśmy. Droga, właściwie już nie droga tylko przesieka była na szerokość samochodu, po obu stronach gęsta dżungla, z jednej strony urwisko. Mogliśmy jechać tylko do przodu, na chwilę zatrzymaliśmy się, wysiedliśmy z samochodu i wtedy zobaczyliśmy przed sobą faceta z karabinem. Było ich dwóch, zaskoczenie było obustronne bo kto mógł spodziewać się w takim miejscu obcokrajowców  ???????
Uciekli motorem który stał obok, musieli schować się gdzieś w dżungli bo nie było słychać silnika. Zielona ściana skutecznie wszystko zasłaniała. Byłam naprawdę przerażona, teraz sobie przypomniałam wszystkie przestrogi o których czytałam przed wyjazdem, podziwiając przyrodę zapomniałam, że jestem w złotym trójkącie. Jadąc do przodu i szukając miejsca gdzie będziemy mogli w końcu zawrócić, wpadliśmy w sam środek zapomnianej przez boga i ludzi malutkiej składającej się z kilku szałasów wioseczki, dwóch samochodów wypełnionych do granic możliwości przez susz makowy, i tak zdziwionych naszą obecnością mężczyzn, że żaden nawet się nie ruszył. Nie patrzyłam na nich, udawałam, że mnie nie ma, że jak ja na nich nie patrzę to oni nas też nie widzą, najchętniej stałabym się niewidzialna. Wioseczka jednak umożliwiła nam zawrócenie samochodem i pognanie z powrotem, jeśli gnaniem można nazwać jechanie po takich wertepach. Byliśmy cali :) i to było najważniejsze, jadąc do najbliższego miasta wpadliśmy na świątynię ( miała zupełnie inny waypoint ) a wieczorem w hotelu śmialiśmy się z przygody której nie planowaliśmy. Teraz spisując dl. i szer. będę sprawdzała ją w kilku miejscach!!!!!!!!!!!
 A piszę o tym tak dokładnie ku przestrodze, że nie wszystkie informacje w internecie są prawdziwe, że trzeba sprawdzać w kilku źródłach nawet to, co wydawałoby się prawdziwe i bezpieczne. 
A to ten nieszczęsny wat :) 



A poza tym było cudownie bo w końcu spełniło się moje marzenie, żeby zobaczyć wielkiego morskiego żółwia na wolności, tak po prostu w oceanie. Pływał sobie wielki ślicznotek - metrowy żółw zielony  wokół statku z którego nurkowaliśmy. Mogłam nawet porzucać mu banana którego chętnie zjadał:) a dzięki temu był przy nas dłużej i dał się obfocić:)


Prawda, że ma piękny carapax 

 
  Zobaczyłam prawdziwą hodowlę Adenium obesum z przeogromnymi caudexami :) - moje ulubione rośliny!!!



  i odwiedziłam Muzeum Muszli :) 

Udało mi się też zajrzeć na bazary i nabyć bawełniane szmatki :):)